piątek, 3 kwietnia 2015

Dary Anioła ff


"Kochać to niszczyć,
a być kochanym to być zniszczonym."
                                                                 - Cassandra Clare



  - No chodź, Izabelle! – zawołał za siostrą Alec.
                - Zawsze ci to tyle zajmuje – dodał  Jace, wywracając oczami.
                Po dłuższej chwili dziewczyna pojawiła się na schodach. Długie, kruczoczarne włosy zebrała w warkocz. Miała na sobie czarną sukienkę, skórzaną kurtkę i buty, które ubierała zawsze na takie okazje. Ponadto miała ze sobą sporo broni, podobnie jak jej bracia.
                We trójkę skierowali się w stronę biblioteki. Czekało tam już około dwudziestu Nocnych Łowców. Na środku stał  Robert Lightwood – ojciec  Aleca, Izabelle i przybrany ojciec  Jace’a.  Odchrząknął i zaczął przemówienie.
                - Witajcie Nefilim w Instytucie w Nowym Yorku. Ja i moja żona – zerknął na wyniosłą kobietę, stojącą obok niego – się nim zajmujemy. Celem dzisiejszej akcji jest zabicie kilkudziesięciu demonów, które ukrywają się w opuszczonej fabryce na Manhattanie.  Według nieoficjalnych źródeł ukrywa się tam również jakiś Nocny Łowca. Nie znamy jego nazwiska. Musimy go schwytać i oddać w ręce Clave.  Cóż… życzę wszystkim powodzenia.
                Wszyscy ruszyli w stronę lustra – było ono bramą. Przeszli przez nie kolejno i znaleźli się nagle  na ulicy. Naprzeciwko nich znajdowała się stara fabryka.  Rozległ się szelest i drzwi się otwarły. Za nimi było wiele demonów. Nocni Łowcy ruszyli do ataku.
                Jace nagle został odgrodzony od rodzeństwa. Zaczął rozglądać się na boki.  Wszyscy walczyli w głównym pomieszczeniu.  A co jeśli ten mężczyzna ukrywa się gdzieś głębiej? – pomyślał. Niezauważony przez nikogo przeszedł dalej.  Wspinał się po schodach, coraz wyżej. W pewnej chwili usłyszał coś.. Nie dochodziło z dołu. Był to męski głos.  Jace wyciągnął sefafiecki nóż  z kieszeni.
- Maelford – wyszeptał, a nóż rozbłysnął światłem.
                Blondwłosy chłopak ruszył  korytarzem, wzdłuż którego było pełno drzwi. Drogę oświecał sobie nożem. Na końcu korytarza zauważył kilka kropel krwi.  Ślady ciągnęły się do pomieszczenia, w którym paliło się światło. Jace ruszył w tamtą stronę. Wtedy to zobaczył. To, co wspominał do końca swojego życia. Ją.
 ***
  -Czemu się nie budzi? – czyjś pełen nerwów szept dociera do mnie.
                Leżę, a więc żyję. Ale gdzie ja jestem? Co ja tu robię? Co się dzieje? Wszystkie pytania wwiercają się w mój mózg. Czuję ból. Wszędzie. Najmocniejszy chyba w prawej ręce.
                -Dlaczego? – z tym szeptem na ustach otwieram oczy. Mrugam intensywnie.
                 Leżę na niewygodnym łóżku. Kątem oka zauważam,  że podobne ciągną się po mojej prawej stronie. Z lewej jest ściana. Ściany są białe, a wysoki sufit wskazuje na to, że znajduję się w jakiejś wieży.  Obok łóżka jest szafka nocna. Szpital?
                Koło mojego łóżka stoją dwie osoby. Dwóch młodych mężczyzn. Jeden ma złote włosy i podobne oczy. Ubrany jest na czarno. Dostrzegam nóż przy jego boku i krzywię się. Nie lubię broni.  Drugi mężczyzna ma azjatyckie rysy twarzy. Ma na sobie garnitur, pokryty brokatem.
                -Kim jesteście? – szepczę.
                - Chciałem zapytać o to samo – odzywa się Azjata. Drugi milczy, ale bacznie mnie obserwuje.
                - Jestem Rosie.  Co ja tu robię?
                Moje spojrzenie pada na rozległą ranę na moim prawym przedramieniu. Wygląda okropnie. Nie mniej też boli. Mężczyźni  - a może chłopcy- wymieniają spojrzenia. Nie umyka to mojej uwadze.
                - Znaleźliśmy cię. – odrzeka jasnowłosy aksamitnym głosem. -W opuszczonym magazynie.  Byłaś okropnie poraniona, ale Magnusowi – kiwnął głową w stronę Azjaty- udało się cię poskładać. Kto ci to zrobił?
                - Nie pamiętam. – odpowiadam zgodnie z prawdą. – Wiem tylko, że szłam jakąś alejką i on… on mnie uderzył. Straciłam przytomność. Potem… - trzęsę się z obrzydzenia -  krzyczał coś do mnie. Chciał wiedzieć…- zawieszam głos.
                                - O czym? – pyta łagodnie Blondyn.
                                Biorę głęboki oddech i odpowiadam.
                                - Chciał wiedzieć, gdzie mój ojciec ukrył Kielich Anioła.
                Obydwoje wlepiają we mnie zdumione spojrzenia. Nagle drzwi otwierają się gwałtownie. Wchodzi dziewczyna, ubrana na czarno. Ma bladą cerę i kruczoczarne włosy zaplecione w warkocz.
                - Ty – spojrzała na mnie  - chodź ze mną.
                Posłusznie wstaję z łóżka. Mijam chłopaków i wychodzę  na korytarz. Czarnowłosa zatrzymuje się.
                -Jestem Izabelle – mówi.
                - Rosie – odpowiadam. – Gdzie my właściwie jesteśmy?
                - W Instytucie. To tutaj zjeżdżają się Nocni Łowcy, gdy szukają schronienia – wyjaśnia Izabelle. Po chwili marszczy czoło i pyta:
                - Bo ty jesteś Nocnym Łowcą, prawda?
                - Wiem kim są Nocni Łowcy. Wiem jak walczyć. Chyba trenowałam.  Nie wiem skąd ta wiedza….
                - Przykro mi – mówi Izabelle i odwraca się ku mnie. – Tu będzie twój pokój.  – wskazuje na jedne z mijanych drzwi. Póki nie dowiemy się, kim jesteś zostaniesz w Instytucie. Tu będziesz bezpieczna.
                - Dziękuję – uśmiecham się. Miłe uczucie - wiedzieć, że ktoś się tobą przejmuje.
                - I jeszcze jedno – dodaje Iz. – Nie masz ze sobą żadnych ubrań. Na łóżku masz kilka moich. Jesteś ode mnie trochę niższa, ale nie będzie widać.
                Uśmiecham się.
                -Dziękuję!
                Otwieram drzwi, które wskazała mi Izabelle i wchodzę do środka.  Pokój jest niewielki, ale ładnie urządzony. Ściany mają kolor beżu, podłogi wykonane są z drewna.  Znajduje się w nim łóżko, szafka nocna i szafa.  Zgodnie z tym, co powiedziała moja nowa znajoma na łóżku leży kilka ubrań. Biorę do ręki niebieską sukienkę i wychodzę na korytarz. Chcę wziąć prysznic.
                -Gdzie ta łazienka? – rzucam w powietrze.                      

                - Do końca korytarza i w prawo.
***
Odwracam się szybko, a serce łomocze mi w piersi. Odnalazł mnie? Na szczęście to tylko blondyn, którego zobaczyłam w szpitalu.  Stoi, opierając się o ścianę. Jezu, ale on jest przystojny!
            - Wystraszyłeś mnie – mówię oskarżycielsko.
            - Ale też uratowałem –dodaje aksamitnym tonem. – Tam, w magazynie.
            - Dziękuję – mówię. Szczerze.
            -Gdzież moje maniery? – mówi kpiąco. - Jestem Jace Herondale.
            - Miło mi cię poznać – odpowiadam. – Rosie. Nazwiska nie znam.
            - Nie szkodzi. – mówi Jace.
             – Kazano mi przekazać ci, że za dwadzieścia minut będzie kolacja .Przyjdę po ciebie.
            Mówiąc to, odchodzi. Uśmiecham się i wchodzę do łazienki. Rozbieram się. Na moim ciele widnieje mnóstwo siniaków i blizn. Na prawej ręce mam świeżo zrobione iratze. Takie życie Nocnych Łowców. Rodzimy się po to, by ginąć. Za większe dobro. Jesteśmy wojownikami.
            Wchodzę pod prysznic. Odkręcam wodę i rozkoszuję się nią. Pożyczam szampon, który leży na półce, raczej nikt się o to nie obrazi. Wychodzę z brodzika i wycieram ciało. Potem się ubieram. Rozczesuję wciąż mokre włosy i opuszczam łazienkę. Otwieram drzwi mojej sypialni i wchodzę do środka. Rozlega się pukanie.
            - Wejść! – mówię.
            Drzwi  się uchylają  i wchodzi Jace. Ma na sobie czarne dżinsy i koszulę. Chętnie bym ją z niego rozbierała…. Rosie! Co to za myśli?! Ledwo powstrzymuję chichot.
            - Cześć – wita się.
            - Hej – odwzajemniam uśmiech.
            - Chodź, poznasz resztę mieszkańców Instytutu. – mówi Jace.
            Idę posłusznie za nim. Przechodzimy przez kilka korytarzy i docieramy do zaskakująco nowoczesnej kuchni. Przy kuchence stoi Izabelle. Przy stole siedzi czarnowłosy chłopak, bardzo podobny do Iz i Azjata, którego zobaczyłam
            - O nie.. –jęczy Jace. – Znowu coś gotujesz.
            - Nie marudź! – odpowiada śmiejąc się  Izabelle.
            - Mam dla ciebie jedną radę – zwraca się do mnie Azjata. – Nie jedz niczego, co ona zrobiła.
            - Dlaczego?  - pytam.
            - Bo umrzesz – wybucha śmiechem czarnowłosy chłopak.
            Śmieje się razem z nimi. Jestem zachwycona atmosferą panującą w tej kuchni. Lubię się śmiać, być radosną.
            - Alec! – krzyczy Izabelle. – Przysięgam, że zaraz coś ci zrobię.
            Chłopak, którego nazwała Alekiem pokazuje jej język. Dalsze przekomarzania trwają chwilę, potem siadamy do stołu. Siedzę obok Jace’a i Iz. Jedzenie, które ugotowała Izabelle okazuje się być okropne. Miało być to spaghetti, ale cóż… nie wyszło. Przełykam kilka kęsów i dziękuję za posiłek.  Dowiaduję się też, że Azjata nazywa się Magnus i jest chłopakiem Aleca, brata Iz.  Wstaję od stołu.
- Rosie? – pyta Jace. – Przechodziłaś kiedyś jakiś trening?
- Chyba tak – odpowiadam. – Nie jestem pewna.
- Możemy to sprawdzić – proponuje Alec. – Spotkajmy się jutro w południe w Sali treningowej. Zobaczymy.

Zgadzam się i udaję do swojego pokoju. Przebieram się w koszulę nocną Izabelle  i udaję do łóżka. Zmęczona, natychmiast zasypiam.
***
Skrzydła. Widzę je niewyraźnie. Raz się pojawiają, raz znikają z pola widzenia. Są białe i ogromne. Po chwili widzę resztę jego ciała. Anioł jest wzrostu zwyczajnego człowieka, ale jest piękny. Bije od niego surowość, ale też miłość. Wskazuje na mnie palcem, mówiąc:
                - Strzeż się. Mężczyzny z białymi włosami. – jego głos jest niezwykle melodyjny i lekki. Dodaje: -Rosie.
                Jego słowem odbijają się echem po mojej głowie. Wtem widzę coś innego. Pojawia się mężczyzna, który mnie okaleczył.  Słyszę szept. Ale to nie on szepcze.
                - Spokojnie, Rosie.
                Otwieram oczy. Nade mną widzę Jace’a. Jego złote oczy  się we mnie wpatrują. Siadam szybko.  Jace w mig rozumie o co mi chodzi i odsuwa się.
                - Wszystko w porządku? – pyta.
                Biorę głęboki oddech i mówię”
                - Tak, dziękuję.
                - Słyszałem krzyk i… wystraszyłem się.
                - Bałeś się o mnie? – unoszę wzrok i patrzę w jego oczy.
                Po raz pierwszy odkąd pamiętam coś poczułam. Jakby lekkie ukłucie w sercu. Czuję jego zapach, pachnie miętą i czekoladą. Zastanawiam się, czy jego usta też tak pachną. Stop, Rosie. Zejdź na ziemię.
                -Może – uśmiecha się Jace.  – Jest trzecia nad ranem.  Idę spać. Mogę zostawić cię samą?
                - Oczywiście – mówię lekko urażona.
                Chłopak wychodzi  z pokoju. Zostaję sama . Znów.  Przykładam głowę do poduszki i odliczam minuty do świtu. W końcu przed szóstą zwlekam się z łóżka. Biorę szybki prysznic i zakładam T-shirt i spodnie dresowe. Włosy spinam w wysoki kucyk i wychodzę z pokoju.
                Przypominam sobie, że nie mam zielonego pojęcia, gdzie jest Sala Treningowa.  Stoję niezdecydowana na środku korytarza.  Postanawiam zejść na dół po schodach.  Z jednego z licznych pokoi wychodzi Izabelle.
                - Cześć ! – mówi głośno, podchodząc do mnie. Przytula mnie. – Miałam właśnie cię szukać.
                - Jestem – odpowiadam.
                - Na dole czeka na ciebie inkwizytor. Chciała z tobą porozmawiać. – wyjaśnia przyciszonym głosem Iz.
                Schodzę z nią jeszcze jednymi schodami i dochodzimy* do biblioteki. Jest to duże, owalne pomieszczenie. Książki poukładane są na półkach od podłogi po sufit. Przy stole z krzesłami stoi starsza kobieta, ubrana w czarną pelerynę, na której wymalowane są różne runy.
- Witaj – mówi, patrząc na mnie uważnie. – Nazywam się Rebeca Blackthorn.
Izabelle wycofuje się tyłem. Zostajemy same. 
- Dzień dobry. Nazywam się Rosie.
- Nazwisko?
- Nie wiem. Straciłam pamięć – jestem lekko zirytowana.
- Jak to się stało?
Opisuję jej całą sytuację. Kiedy kończę kobieta przez jakiś czas milczy.
- A więc ten mężczyzna chciał, abyś powiedziała mu gdzie twój ojciec ukrył kielich anioła?
Nagle słyszę huk. Całe wnętrze biblioteki pokrywa kurz. A na środku stoi on. Patrzy na mnie i oblizuje wargi.  Mój oprawca.

- Znowu się spotykamy – mówi.

Nie tym razem. Nie boję się. Prostuje się i rozglądam wokół. Potrzebuję broni. Wtem dostrzegam na ścianie miecz. Podbiegam i zrywam go ze ściany. Odwracam się w kierunku mężczyzny, gdy Inkwizytorka pada martwa na ziemię.
                Mężczyzna podbiega do mnie. Błyskawicznie robię unik i ja próbuję go zaatakować. Staram się unikać jego miecza, a on mojego. W  końcu dostaję w  ramię. W oczach ciemnieje mi z bólu, ale Nocni Łowcy się nie poddają. Nigdy.
                W tym momencie drzwi się otwierają, a mój przeciwnik traci na moment koncentrację. Celuję mieczem w jego serce. Przewraca się. Jeden ruch. Dwa palce. Byłby martwy. Ale nie mogę…
                Nie rób tego.
                Głos rozlega się mojej głowie. Brzmi zupełnie jak ten, z mojego snu o aniołach. Jest stanowczy, ale jednocześnie delikatny. Bije od niego moc, jak i majestat.  Cofam rękę. Wtem mężczyzna znika.
                Chwieję się. Czuję krew spływającą po mojej ręce.  Biegnie ku mnie Jace i Izabelle. Alec zatrzymuje przy zmarłej inkwizytorce.
                -Wszystko w porządku? – pyta Jace.
                - Jak on mnie znalazł? – odpowiadam pytaniem.
                - Teraz to nie jest ważne – mówi stanowczo Izabelle.
                - Zranił cię. – mówi Jace. Delikatnie dotyka mojej ręki stelą. Rysuje iratze i rana znika.
                - Dziękuję – odzywam się. – Dziękuję wam za wszystko.  Ale nie mogę tu dłużej zostać. Nie chcę narażać nikogo na niebezpieczeństwo.
                Wybiegam z Sali i na oślep kieruję się ku mojej sypialni. Nie wiem właściwie po co. Otwieram drzwi. Jace leży sobie wygodnie na moim łóżku.
                - Co tutaj robisz? – warczę.
                - Znam każde przejście w tym domu.  – odpowiada. – Chodź, porozmawiamy.
                Siadam koło niego.
                - Mieszkam tutaj od siedmiu lat – mówi Jace. – Wcześniej wychowywał mnie mój ojciec. Niestety, umarł. Przygarnęli mnie państwo Lightwood. Są w Idrisie. Mają coś ważnego do zrobienia.  Niedługo ich poznasz.
                -Dlaczego?
                -  Bo właśnie zamordowano Inkiwzytorkę.  To źle. Musimy o tym opowiedzieć. Chodź – łapie mnie za rękę.
                Tym razem już się nie odsuwam. Przeciwnie. Czuję go, pragnę. Jace przysuwa mnie bliżej siebie.  Delikatnie dotyka swoimi ustami  moich. Obejmuje w pasie. Uświadamiam sobie, że pragnęłam tego od kiedy go poznałam. Wplatam palce w jego włosy. Nic się nie liczy.
                Tylko my.

************************* **********************************************

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz