-Chcę wyprowadzić się z Nowego Yorku - rzekł Mac.
Spojrzałam na
Maca ze zdumieniem. Przylatuję na weekend do domu i dowiaduję się, że mój
ojczym ma w planach przeprowadzkę.
- Gdzie? – zapytałam tylko.
- Do jakiegoś spokojnego miasteczka. Nie wiem, może w
Filadelfii? Mój dawny kolega- służyliśmy razem w marynarce- mieszka w Rosewood. Niewielkie miasto. Posiada niezłą szkołę. Dużo zieleni. Byłem tam kilka razy. Tom
mieszka z żoną i córką. Jest mniej więcej w twoim wieku. Ma na imię Hanna.
- Wszyscy? –zadałam głupie pytanie.
-Tak, ja, ty, maluchy i moja mama. Podobno ma dość
Londynu. Kupimy sobie jakiś ładny domek,
z dużym ogrodem. – odrzekł Mac.
- Brzmi super – powiedziałam trzeźwo. – Ale czy mamy na to
pieniądze?
- Ekonomiczna jak zawsze – roześmiał się tata. – Babcia
sprzeda dom, my mieszkanie, poza tym mam jakieś zaskórniaki. Spokojna twoja
rozczochrana.
* * *
A więc wyprowadzam
się z obskurnego Nowego Yorku do jakiegoś miłego miasteczka w Filadelfii. Aha.
Cóż, najważniejsze, że nie wrócę już do szkoły. To zmotywowało mnie do
działania. Przygarnęłam ręką laptopa.
Wpisałam w gogle „ dom do kupienia w Rosewood”. Sporo wyników. Kliknęłam na
pierwszy.
Było to biuro
nieruchomości mieszczące się w Filadelfii, jednak miało w swojej ofercie
również domy w kilku innych miejscowościach.
Kliknęłam w zakładkę „Rosewood”. Domki w większości mieściły w
nowocześniejszej części miasteczka, jednak kilka stało w wiejskiej okolicy.
Szczególnie
zachwycił mnie jeden z nich. Był dość duży, jednak nie luksusowy. Elewacja była lawendowa, a okna były z
białego drewna. Przed domem znajdowało się dość duże podwórko. Z opisu
wywnioskowałam, że stał nieopodal dużego osiedla, sieci sklepów, placu zabaw i
lasu. Po drugiej stronie płynęła rzeka.
Chciałam
pokazać dom Macowi, jednak ten gdzieś wyszedł.
Postanowiłam w takim razie wyłączyć komputer i iść na spacer z
rodzeństwem, gdy moim oczom ukazał się komunikat, o nowej wiadomości.
Otworzyłam ją.
„Gdziekolwiek się znajdziesz – też tam będę
-Angel”
Zawahałam się.
„Nie mogę się doczekać
-Lilly”
***
Nie będę tęsknić za Nowym Yorkiem. Mimo, że wiąże się z nim
dużo moich wspomnień. To tu, po raz pierwszy zaznałam szczęścia ze swoją matką.
Zaraz po tym, jak zabrała mnie ze sierocińca, trafiłam właśnie tam. Mama
zaczęła pracę w laboratorium, wkrótce poznała Maca i urodziła mu dzieci.
Uśmiechnęłam się, łapiąc za rękę Hannah, która wystraszyła się
przylatującego samolotu i pogłaskałam ją po główce. Znajdowałam się wraz z Margit, Hannah i Davidem na lotnisku. To
właśnie dziś. Przeprowadzka. Po za granice stanu, to już coś. David biegał po hali przylotów i co chwila musiałam
go przywoływać do porządku. Margaret spała słodko na moich kolanach, niczym się
nie przejmując.
Nowy
York… okropne miejsce. Brudno, pełno przestępców. Jak w każdej dużej metropolii. Nigdy tam nie chcę wracać. Kończy się właśnie
kolejny etap mojego życia. Sierociniec w
Londynie, NY – to już za mną.
- Lilly, jedziemy teraz do tatusia? –
zapytała Hannah.
- Tak,
kochanie. Tatuś musiał polecieć do Rosewood wcześniej, bo chciał wszystko
przygotować na nasz przyjazd. –
odparłam.
-
Zobacz, jaki duuży samolot!- zawołał David, podbiegając do nas.
-
Rzeczywiście – roześmiałam się.
Spojrzałam na tablicę, na której
pojawiały się coraz to nowe loty. Nasz znajdował się już w połowie, co było
sygnałem, że czas udać się na odprawę.
Lot upłynął nam w miarę spokojnie. Maluchy zasnęły.
* * *
Pierwsze dni po przeprowadzce upłynęły nam na drobnych remontach w
naszych pokojach i rozpakowywaniu wszystkich rzeczy. Babcia zadzwoniła do nas,
informując, że owszem, przeprowadzi się do Rosewood, ale nie zamierza z nami mieszkać. Powodem jej
decyzji był zapewne brak miejsca w naszym nowym domu.
Dom na
parterze miał dużą kuchnię połączoną z salonem, gdzie mieścił się łądny
kominek. Oprócz tego była jeszcze łazienka.
Na piętrze natomiast znajdowały się cztery sypialnie. Jedna należała do
Maca, w drugiej spało moje rodzeństwo,
trzecia była gościnna, a czwarta należała do mnie.
Pomieszczenie nie było zbyt duże, jednak bardzo przytulne. Miało ciemną,
drewnianą podłogę i beżowe ściany. W moim nowym pokoju większość miejsca
zajmowało duże i wygodne łóżko. Oprócz tego miałam również zabudowaną szafę,
komodę, biurko i regał na książki. Większość dodatków była brązowa, co
znakomicie pasowało do ścian, na których wisiały oprawione zdjęcia i kilka plakatów.
Wprowadziliśmy się w piątek, a w poniedziałek tydzień później miałam iść
do szkoły. Z mojej dawnej szkoły
niedawno po przeprowadzce przyszła paczka zawierająca kilka rzeczy, które
zostawiłam oraz list, w którym podpisali się prawie wszyscy mieszkańcy Anubisa.
Prawie, bo podpisów Jessicy oraz Tylera nie było. Cóż… nie zamierzałam
rozpaczać z tego powodu.
Przeciwnie, czułam się dziwnie lekko, jakby to co zdarzyło się w domu
Anubisa przytrafiły się komuś innemu, a nie mi. To nie mnie zdradził chłopak.
To nie ja straciłam przyjaciółki. To nie ja uderzyłam w twarz nową dziewczynę
Tylera. Nie ja…
* * *
-
Lilly! – usłyszałam wołanie Maca.-Zejdź na dół z łaski swojej.
Niechętnie wstałam z łóżka, na którym czytałam „Wichrowe Wzgórza” Emily
Bronte. Z tego co wiedziałam niedługo
miałam omawiać tą książkę w szkole. Wolałam być do tego przygotowana. Wstając z
łóżka zajrzałam jeszcze do pokoju rodzeństwa. David bawił się nową kolejką,
Margaret bawiła się z Hannah „we flyzieja”. Uśmiechnęłam się na ten widok,
schodząc po schodach.
Mac
czekał na mnie w kuchni. Chrząknięciem
oznajmiłam, że właśnie przyszłam.
-
Posłuchaj, Lills. Mam do ciebie prośbę. – rzekł tata.
Spojrzałam na niego z uprzejmym zainteresowaniem na twarzy.
-
Pamiętasz, jak mówiłem ci, że mój kolega mieszka w Rosewoood?
Przytaknęłam.
- Tom
rozwiódł się z żoną, jednak wkrótce przyjedzie odwiedzić córkę. Zaproponowałem
kolację. Tom przyjdzie z byłą żoną i córką.
Kolacja ma być za trzy dni. Biorę na siebie sprzątnie. Chcę cię tylko
poprosić o ogarnięcie pokoju maluchów i twojego. Po za tym coś trzeba na tą
kolację zrobić. A ja – uśmiechnął się nieznacznie – gotować nie potrafię.
Zajmiesz się tym?
-
Jasne – odpowiedziałam.
Właściwie lubiłam gotować. Poszłam na górę i otworzyłam zeszyt mamy, w
którym mieściły się jej autorskie przepisy. Ona też lubiła to robić… Z zeszytu
wysypało się kilka kartek i coś ciężkiego. Na kartkach były przepisy, jednak na
jednej z
nich pisało coś innego. Cięższy przedmiot upadł właśnie na łóżko, był to
klucz. Zerknęłam na kartkę. Była bardzo podoba, o ile nie taka sama, do tej na
której znalazłam liścik od mamy, schowany w jej szkatułce. Treść kartki
zawierała jedynie adres.
Dayton,
Flower Street 28
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz