"Kochać to niszczyć,
a być kochanym to być zniszczonym."
- Cassandra Clare
- No chodź,
Izabelle! – zawołał za siostrą Alec.
-
Zawsze ci to tyle zajmuje – dodał Jace,
wywracając oczami.
Po
dłuższej chwili dziewczyna pojawiła się na schodach. Długie, kruczoczarne włosy
zebrała w warkocz. Miała na sobie czarną sukienkę, skórzaną kurtkę i buty,
które ubierała zawsze na takie okazje. Ponadto miała ze sobą sporo broni,
podobnie jak jej bracia.
We
trójkę skierowali się w stronę biblioteki. Czekało tam już około dwudziestu
Nocnych Łowców. Na środku stał Robert
Lightwood – ojciec Aleca, Izabelle i
przybrany ojciec Jace’a. Odchrząknął i zaczął przemówienie.
-
Witajcie Nefilim w Instytucie w Nowym Yorku. Ja i moja żona – zerknął na
wyniosłą kobietę, stojącą obok niego – się nim zajmujemy. Celem dzisiejszej
akcji jest zabicie kilkudziesięciu demonów, które ukrywają się w opuszczonej
fabryce na Manhattanie. Według
nieoficjalnych źródeł ukrywa się tam również jakiś Nocny Łowca. Nie znamy jego
nazwiska. Musimy go schwytać i oddać w ręce Clave. Cóż… życzę wszystkim powodzenia.
Wszyscy ruszyli w stronę lustra – było ono bramą. Przeszli przez nie
kolejno i znaleźli się nagle na ulicy.
Naprzeciwko nich znajdowała się stara fabryka.
Rozległ się szelest i drzwi się otwarły. Za nimi było wiele demonów.
Nocni Łowcy ruszyli do ataku.
Jace
nagle został odgrodzony od rodzeństwa. Zaczął rozglądać się na boki. Wszyscy walczyli w głównym
pomieszczeniu. A co jeśli ten mężczyzna
ukrywa się gdzieś głębiej? – pomyślał. Niezauważony przez nikogo przeszedł
dalej. Wspinał się po schodach, coraz
wyżej. W pewnej chwili usłyszał coś.. Nie dochodziło z dołu. Był to męski
głos. Jace wyciągnął sefafiecki nóż z kieszeni.
- Maelford – wyszeptał, a nóż rozbłysnął światłem.
Blondwłosy chłopak ruszył
korytarzem, wzdłuż którego było pełno drzwi. Drogę oświecał sobie nożem.
Na końcu korytarza zauważył kilka kropel krwi.
Ślady ciągnęły się do pomieszczenia, w którym paliło się światło. Jace
ruszył w tamtą stronę. Wtedy to zobaczył. To, co wspominał do końca swojego
życia. Ją.
***
-Czemu się nie
budzi? – czyjś pełen nerwów szept dociera do mnie.
Leżę,
a więc żyję. Ale gdzie ja jestem? Co ja tu robię? Co się dzieje? Wszystkie
pytania wwiercają się w mój mózg. Czuję ból. Wszędzie. Najmocniejszy chyba w
prawej ręce.
-Dlaczego? – z tym szeptem na ustach
otwieram oczy. Mrugam intensywnie.
Leżę
na niewygodnym łóżku. Kątem oka zauważam,
że podobne ciągną się po mojej prawej stronie. Z lewej jest ściana.
Ściany są białe, a wysoki sufit wskazuje na to, że znajduję się w jakiejś
wieży. Obok łóżka jest szafka nocna.
Szpital?
Koło
mojego łóżka stoją dwie osoby. Dwóch młodych mężczyzn. Jeden ma złote włosy i
podobne oczy. Ubrany jest na czarno. Dostrzegam nóż przy jego boku i krzywię się.
Nie lubię broni. Drugi mężczyzna ma
azjatyckie rysy twarzy. Ma na sobie garnitur, pokryty brokatem.
-Kim
jesteście? – szepczę.
-
Chciałem zapytać o to samo – odzywa się Azjata. Drugi milczy, ale bacznie mnie
obserwuje.
-
Jestem Rosie. Co ja tu robię?
Moje
spojrzenie pada na rozległą ranę na moim prawym przedramieniu. Wygląda
okropnie. Nie mniej też boli. Mężczyźni
- a może chłopcy- wymieniają spojrzenia. Nie umyka to mojej uwadze.
- Znaleźliśmy cię. – odrzeka
jasnowłosy aksamitnym głosem. -W opuszczonym magazynie. Byłaś okropnie poraniona, ale Magnusowi –
kiwnął głową w stronę Azjaty- udało się cię poskładać. Kto ci to zrobił?
- Nie
pamiętam. – odpowiadam zgodnie z prawdą. – Wiem tylko, że szłam jakąś alejką i
on… on mnie uderzył. Straciłam przytomność. Potem… - trzęsę się z obrzydzenia
- krzyczał coś do mnie. Chciał
wiedzieć…- zawieszam głos.
- O czym? – pyta łagodnie
Blondyn.
Biorę głęboki
oddech i odpowiadam.
- Chciał
wiedzieć, gdzie mój ojciec ukrył Kielich Anioła.
Obydwoje wlepiają we mnie zdumione spojrzenia. Nagle drzwi otwierają się
gwałtownie. Wchodzi dziewczyna, ubrana na czarno. Ma bladą cerę i kruczoczarne
włosy zaplecione w warkocz.
- Ty –
spojrzała na mnie - chodź ze mną.
Posłusznie wstaję z łóżka. Mijam chłopaków i wychodzę na korytarz. Czarnowłosa zatrzymuje się.
-Jestem Izabelle – mówi.
-
Rosie – odpowiadam. – Gdzie my właściwie jesteśmy?
- W
Instytucie. To tutaj zjeżdżają się Nocni Łowcy, gdy szukają schronienia –
wyjaśnia Izabelle. Po chwili marszczy czoło i pyta:
- Bo
ty jesteś Nocnym Łowcą, prawda?
- Wiem
kim są Nocni Łowcy. Wiem jak walczyć. Chyba trenowałam. Nie wiem skąd ta wiedza….
-
Przykro mi – mówi Izabelle i odwraca się ku mnie. – Tu będzie twój pokój. – wskazuje na jedne z mijanych drzwi. Póki
nie dowiemy się, kim jesteś zostaniesz w Instytucie. Tu będziesz bezpieczna.
-
Dziękuję – uśmiecham się. Miłe uczucie - wiedzieć, że ktoś się tobą przejmuje.
- I
jeszcze jedno – dodaje Iz. – Nie masz ze sobą żadnych ubrań. Na łóżku masz
kilka moich. Jesteś ode mnie trochę niższa, ale nie będzie widać.
Uśmiecham się.
-Dziękuję!
Otwieram
drzwi, które wskazała mi Izabelle i wchodzę do środka. Pokój jest niewielki, ale ładnie urządzony.
Ściany mają kolor beżu, podłogi wykonane są z drewna. Znajduje się w nim łóżko, szafka nocna i
szafa. Zgodnie z tym, co powiedziała
moja nowa znajoma na łóżku leży kilka ubrań. Biorę do ręki niebieską sukienkę i
wychodzę na korytarz. Chcę wziąć prysznic.
-Gdzie
ta łazienka? – rzucam w powietrze.
- Do
końca korytarza i w prawo.
***
Odwracam się szybko, a serce łomocze mi w piersi. Odnalazł
mnie? Na szczęście to tylko blondyn, którego zobaczyłam w szpitalu. Stoi, opierając się o ścianę. Jezu, ale on
jest przystojny!
-
Wystraszyłeś mnie – mówię oskarżycielsko.
- Ale też
uratowałem –dodaje aksamitnym tonem. – Tam, w magazynie.
- Dziękuję
– mówię. Szczerze.
-Gdzież
moje maniery? – mówi kpiąco. - Jestem Jace Herondale.
- Miło mi
cię poznać – odpowiadam. – Rosie. Nazwiska nie znam.
- Nie
szkodzi. – mówi Jace.
– Kazano
mi przekazać ci, że za dwadzieścia minut będzie kolacja .Przyjdę po ciebie.
Mówiąc to,
odchodzi. Uśmiecham się i wchodzę do łazienki. Rozbieram się. Na moim ciele
widnieje mnóstwo siniaków i blizn. Na prawej ręce mam świeżo zrobione iratze.
Takie życie Nocnych Łowców. Rodzimy się po to, by ginąć. Za większe dobro.
Jesteśmy wojownikami.
Wchodzę
pod prysznic. Odkręcam wodę i rozkoszuję się nią. Pożyczam szampon, który leży
na półce, raczej nikt się o to nie obrazi. Wychodzę z brodzika i wycieram
ciało. Potem się ubieram. Rozczesuję wciąż mokre włosy i opuszczam łazienkę.
Otwieram drzwi mojej sypialni i wchodzę do środka. Rozlega się pukanie.
- Wejść! –
mówię.
Drzwi
się uchylają i wchodzi Jace. Ma
na sobie czarne dżinsy i koszulę. Chętnie bym ją z niego rozbierała…. Rosie! Co
to za myśli?! Ledwo powstrzymuję chichot.
- Cześć –
wita się.
- Hej –
odwzajemniam uśmiech.
- Chodź,
poznasz resztę mieszkańców Instytutu. – mówi Jace.
Idę
posłusznie za nim. Przechodzimy przez kilka korytarzy i docieramy do
zaskakująco nowoczesnej kuchni. Przy kuchence stoi Izabelle. Przy stole siedzi
czarnowłosy chłopak, bardzo podobny do Iz i Azjata, którego zobaczyłam
- O nie..
–jęczy Jace. – Znowu coś gotujesz.
- Nie
marudź! – odpowiada śmiejąc się
Izabelle.
- Mam dla
ciebie jedną radę – zwraca się do mnie Azjata. – Nie jedz niczego, co ona zrobiła.
-
Dlaczego? - pytam.
- Bo
umrzesz – wybucha śmiechem czarnowłosy chłopak.
Śmieje się
razem z nimi. Jestem zachwycona atmosferą panującą w tej kuchni. Lubię się
śmiać, być radosną.
- Alec! –
krzyczy Izabelle. – Przysięgam, że zaraz coś ci zrobię.
Chłopak,
którego nazwała Alekiem pokazuje jej język. Dalsze przekomarzania trwają
chwilę, potem siadamy do stołu. Siedzę obok Jace’a i Iz. Jedzenie, które
ugotowała Izabelle okazuje się być okropne. Miało być to spaghetti, ale cóż…
nie wyszło. Przełykam kilka kęsów i dziękuję za posiłek. Dowiaduję się też, że Azjata nazywa się
Magnus i jest chłopakiem Aleca, brata Iz.
Wstaję od stołu.
- Rosie? – pyta Jace. – Przechodziłaś kiedyś jakiś trening?
- Chyba tak – odpowiadam. – Nie jestem pewna.
- Możemy to sprawdzić – proponuje Alec. – Spotkajmy się
jutro w południe w Sali treningowej. Zobaczymy.
Zgadzam się i udaję do swojego pokoju. Przebieram się w
koszulę nocną Izabelle i udaję do łóżka.
Zmęczona, natychmiast zasypiam.
***
Skrzydła. Widzę je niewyraźnie. Raz się pojawiają, raz
znikają z pola widzenia. Są białe i ogromne. Po chwili widzę resztę jego ciała.
Anioł jest wzrostu zwyczajnego człowieka, ale jest piękny. Bije od niego
surowość, ale też miłość. Wskazuje na mnie palcem, mówiąc:
-
Strzeż się. Mężczyzny z białymi włosami. – jego głos jest niezwykle melodyjny i
lekki. Dodaje: -Rosie.
Jego
słowem odbijają się echem po mojej głowie. Wtem widzę coś innego. Pojawia się
mężczyzna, który mnie okaleczył. Słyszę
szept. Ale to nie on szepcze.
-
Spokojnie, Rosie.
Otwieram oczy. Nade mną widzę Jace’a. Jego złote oczy się we mnie wpatrują. Siadam szybko. Jace w mig rozumie o co mi chodzi i odsuwa
się.
-
Wszystko w porządku? – pyta.
Biorę
głęboki oddech i mówię”
- Tak,
dziękuję.
-
Słyszałem krzyk i… wystraszyłem się.
-
Bałeś się o mnie? – unoszę wzrok i patrzę w jego oczy.
Po raz pierwszy odkąd pamiętam
coś poczułam. Jakby lekkie ukłucie w sercu. Czuję jego zapach, pachnie miętą i
czekoladą. Zastanawiam się, czy jego usta też tak pachną. Stop, Rosie. Zejdź na
ziemię.
-Może
– uśmiecha się Jace. – Jest trzecia nad
ranem. Idę spać. Mogę zostawić cię samą?
-
Oczywiście – mówię lekko urażona.
Chłopak wychodzi z pokoju.
Zostaję sama . Znów. Przykładam głowę do
poduszki i odliczam minuty do świtu. W końcu przed szóstą zwlekam się z łóżka.
Biorę szybki prysznic i zakładam T-shirt i spodnie dresowe. Włosy spinam w
wysoki kucyk i wychodzę z pokoju.
Przypominam sobie, że nie mam zielonego pojęcia, gdzie jest Sala
Treningowa. Stoję niezdecydowana na
środku korytarza. Postanawiam zejść na
dół po schodach. Z jednego z licznych
pokoi wychodzi Izabelle.
-
Cześć ! – mówi głośno, podchodząc do mnie. Przytula mnie. – Miałam właśnie cię
szukać.
-
Jestem – odpowiadam.
- Na dole czeka na ciebie inkwizytor. Chciała
z tobą porozmawiać. – wyjaśnia przyciszonym głosem Iz.
Schodzę z nią jeszcze jednymi schodami i dochodzimy* do biblioteki. Jest
to duże, owalne pomieszczenie. Książki poukładane są na półkach od podłogi po
sufit. Przy stole z krzesłami stoi starsza kobieta, ubrana w czarną pelerynę,
na której wymalowane są różne runy.
- Witaj – mówi, patrząc na mnie uważnie. – Nazywam się
Rebeca Blackthorn.
Izabelle wycofuje się tyłem. Zostajemy same.
- Dzień dobry. Nazywam się Rosie.
- Nazwisko?
- Nie wiem. Straciłam pamięć – jestem lekko zirytowana.
- Jak to się stało?
Opisuję jej całą sytuację. Kiedy kończę kobieta przez jakiś
czas milczy.
- A więc ten mężczyzna chciał, abyś powiedziała mu gdzie
twój ojciec ukrył kielich anioła?
Nagle słyszę huk. Całe wnętrze biblioteki pokrywa kurz. A na
środku stoi on. Patrzy na mnie i oblizuje wargi. Mój oprawca.
- Znowu się spotykamy – mówi.
Nie tym razem. Nie boję się. Prostuje się i rozglądam wokół.
Potrzebuję broni. Wtem dostrzegam na ścianie miecz. Podbiegam i zrywam go ze
ściany. Odwracam się w kierunku mężczyzny, gdy Inkwizytorka pada martwa na
ziemię.
Mężczyzna podbiega do mnie.
Błyskawicznie robię unik i ja próbuję go zaatakować. Staram się unikać jego
miecza, a on mojego. W końcu dostaję w ramię. W oczach ciemnieje mi z bólu, ale
Nocni Łowcy się nie poddają. Nigdy.
W tym
momencie drzwi się otwierają, a mój przeciwnik traci na moment koncentrację.
Celuję mieczem w jego serce. Przewraca się. Jeden ruch. Dwa palce. Byłby
martwy. Ale nie mogę…
Nie
rób tego.
Głos
rozlega się mojej głowie. Brzmi zupełnie jak ten, z mojego snu o aniołach. Jest
stanowczy, ale jednocześnie delikatny. Bije od niego moc, jak i majestat. Cofam rękę. Wtem mężczyzna znika.
Chwieję się. Czuję krew spływającą po mojej ręce. Biegnie ku mnie Jace i Izabelle. Alec
zatrzymuje przy zmarłej inkwizytorce.
-Wszystko w porządku? – pyta Jace.
- Jak
on mnie znalazł? – odpowiadam pytaniem.
-
Teraz to nie jest ważne – mówi stanowczo Izabelle.
-
Zranił cię. – mówi Jace. Delikatnie dotyka mojej ręki stelą. Rysuje iratze i
rana znika.
-
Dziękuję – odzywam się. – Dziękuję wam za wszystko. Ale nie mogę tu dłużej zostać. Nie chcę
narażać nikogo na niebezpieczeństwo.
Wybiegam z Sali i na oślep kieruję się ku mojej sypialni. Nie wiem
właściwie po co. Otwieram drzwi. Jace leży sobie wygodnie na moim łóżku.
- Co
tutaj robisz? – warczę.
- Znam
każde przejście w tym domu. – odpowiada.
– Chodź, porozmawiamy.
Siadam
koło niego.
-
Mieszkam tutaj od siedmiu lat – mówi Jace. – Wcześniej wychowywał mnie mój
ojciec. Niestety, umarł. Przygarnęli mnie państwo Lightwood. Są w Idrisie. Mają
coś ważnego do zrobienia. Niedługo ich
poznasz.
-Dlaczego?
- Bo właśnie zamordowano Inkiwzytorkę. To źle. Musimy o tym opowiedzieć. Chodź –
łapie mnie za rękę.
Tym
razem już się nie odsuwam. Przeciwnie. Czuję go, pragnę. Jace przysuwa mnie
bliżej siebie. Delikatnie dotyka swoimi
ustami moich. Obejmuje w pasie.
Uświadamiam sobie, że pragnęłam tego od kiedy go poznałam. Wplatam palce w jego
włosy. Nic się nie liczy.
Tylko
my.
*************************
**********************************************