Wysoki, szczupły chłopak opierał
się o jedno z drzew. Miał ciemnobrązowe włosy i oczy w podobnym kolorze. Wystające
kości policzkowe i kilkudniowy zarost dodawały mu uroku. Wyglądał tak… dziko w
czarnej skórzanej kurtce i ciemnych spodniach.
Amy zatrzymała się i patrzyła na
niego. Trzęsła się z zimna w mokrej
sukience, która teraz lepiła jej się do ciała. Gdy gdzieś nad ich głowami
przetoczył się grzmot, zadrżała. Nienawidziła burzy od tamtej nocy. Nocy,
której nigdy nie zapomni.
- Właściwie tak – odpowiedziała po chwili, przypominając
sobie jego pytanie.
- Jesteś studentką?
Potwierdziła.
- Nie zdążysz wrócić do akademika przed zmrokiem –
stwierdził pewnie nieznajomy. – Chodź.
Amelie nie ruszyła się z miejsca.
- Nie pójdę nigdzie
z nikim kogo nie znam – odpowiedziała.
- Nie radziłbym zostawać tutaj na noc – odparł, nie
zatrzymując się.
Po chwili wahania czarnowłosa
ruszyła za nim.
- Może powiesz mi chociaż jak ci na imię? – zapytała.
- Imię to tylko plakietka – rzekł. – Marna plakietka, którą
nadali ci rodzice.
- Nie ruszę się stąd dopóki nie powiesz – zagroziła,
zatrzymując się.
On również się zatrzymał. Ale nie
po to, żeby jej odpowiedzieć.
- Szybko! –szepnął Nieznajomy, chwytając ją za ramię i
popychając w kierunku krzaków.
- Co…?
-Ćśśś – przyłożył jej dłoń do ust. – Zaufaj mi.
Znieruchomiała.
- Tam ktoś jest. Źli ludzie, których nie chcesz poznać –
ciągnął szeptem. – Musisz tu zostać przez jakiś czas. Wrócę po ciebie.
Przyrzekam.
Chłopak odsunął dłoń od jej ust.
- Zostań tutaj, Amelie.
Po czym oddalił się szybkim
krokiem w stronę drzew.
- Nie ma mowy – powiedziała cicho do siebie, uśmiechając się
pod nosem.
Szła na palcach, żeby nie robić
hałasu. Trochę zabłądziła, ale go odnalazła.
- Czekam do piątku – usłyszała głośny męski głos, który
zdecydowanie nie należał do jej Nieznajomego.
Zatrzymała się za grubym pniem
drzewa i dyskretnie się wychyliła. Dookoła Nieznajomego stało trzech mężczyzn.
Byli rośli i nie mieli włosów. Jeden z nich nachylił się nad N. i zadał mu cios
w twarz. Ten jednak osłonił się ręką, z której teraz ciekła krew. Mężczyźni
mruknęli jeszcze coś i szybko się rozeszli, niczym zjawy.
Amelie odczekała kilka chwil i
wysunęła się zza drzewa. Podeszła od tyłu do N, który ściskał krwawiącą rękę.
Odwrócił się, a ta podeszła do niego i złapała delikatnie jego rękę. Obejrzała
ją uważnie, a potem tak naturalnie jakby robiła to codziennie potargała
sukienkę z prawego boku i oderwała kawałek tkaniny. Potem założyła mu ją fachowo
na rękę. Krwawienie ustało.
Uśmiechnęła się lekko i podniosła
głowę. Wtedy uświadomiła sobie, jak blisko niego była. Mogła patrzeć na jego
ciemne oczy. Były piękne. Już miała otworzyć usta, żeby coś powiedzieć, gdy on
pochylił się nad nią i dotknął swoimi ustami jej.
Cudowny rozdział!
OdpowiedzUsuń